Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Bucz z miasteczka 52°13′N, 21°00′E. Mam przejechane 81034.28 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 1560 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Bucz.bikestats.pl

Archiwum bloga

*Warszawa-Kraków/Jeziorzany*

Niedziela, 13 września 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 5

Po raz czwarty pokonałem trasę Warszawa-Kraków. Myślę, że jest już ona dla mnie takim wczesnojesiennym klasykiem treningowym. Te przejazdy zawsze czymś się od siebie różnią, bo dystans ponad 300km jest na tyle duży, że nigdy nie ma tych samych okoliczności. Dotychczas jeździłem startując w sobotę około 5-6 rano. Tak miało być i tym razem, ale deszcz spowodował, że odpuściłem pierwotny termin. Byłem jednak bardzo zmotywowany, aby właśnie w ten weekend to zrobić. Wyruszyłem więc o godz. 02:15 w niedzielę, aby po niespełna 10h dotrzec do Krakowa. Po raz pierwszy znaczną część treningu (3,5h) zrobiłem w nocy. O 05:45 było już bowiem jasno, pomimo mgieł.To była taka największa tegoroczna róźnica tego mojego klasyku.

Warszawę opuszczałem w rytmie sobotnich imprez. Przy Polu Mokotowskim pogromcy weekendu licznie zaznaczali swoją obecność. Zostawiłem ich widok szybko za sobą. Tak szybko jak taksówki wyprzedzające mnie na Alei Niepodległości i ulicy Puławskiej. Warszawę i Piaseczno opuściłem sprawnie i bez żalu. W końcu czekała na mnie niezła kolarska przygoda. Pierwsze 85 km (do Nowego Miasta nad Pilicą) jechało mi się dobrze. Byłem w dobrym nastroju, noga ładnie kręciła. Kolejne 55 km (do Końskich, 140km trasy) było troszkę gorzej. Pojawiły się mgły, być może wiatr zrobił się nieco mniej sprzyjający. Nie było zimno, bo około 12'C. Na tym odcinku noc zmieniła się w dzień. Pamiętam jak wjeżdżałem do Drzewicy, a był to mniej więcej 100km trasy. Była dokładnie szósta rano, a dzwony i zegar w starym, gotyckim kościele św. Łukasza zaczęły właśnie wybijać swoje dźwięki. Cóż za zbieg okoliczności. Pomimo wrodzonej skromności miałem wrażenie, że to specjalnie dla mnie ;-) Chwilę później był już odcinek do Końskich, który zawsze mi się dłuży. Po drodze niewiele się dzieje, choć jest tam bardzo urokliwie. Można powiedzieć cytując klasyka, ze nie ma tam niczego - w takim pozytywny sensie. To jest taka zapomniana kraina na peryferiach łódzkiego, świętokrzyskiego i mazowieckiego. Jest tam sporo widokowych odcinków - rozległe łąki, pastwiska, pola i ani krzty reklam i innych zdobyczy cywilizacji psujących przestrzeń. Ludzi spotkać nie jest łatwo. Małe i dość znacznie oddalone od siebie wioski wydają się senne nie tylko z uwagi na porę dnia i dzień tygodnia. W końcu dojeżdżam jednak do Końskich (140km). To miasto jest dla mnie takim psychologicznym punktem zwrotnym. Do Końskich jestem mentalnie wciąż w tej pierwszej, początkowej fazie trasy, zaś od tej miejscowości myślę, że to jest już jej druga połowa. Takie myślenie trochę mnie motywuje i uspokaja zarazem. Być może tak naprawdę właśnie dlatego tak niecierpliwię się zanim tam dojadę.

W Końskich robię sobie kilkuminutową przerwę. Do bidonów wrzucam kapsułki, zalewam kupioną na stacji benzynowej wodą i mam gotowy zapas izotonika na następne kilometry. Ruszam. Po drodze mijam zalew w Sielpi i tnę dalej drogą wojewódzką 728. Wojewódzka to ona jest tylko z nazwy, bo ciągnie się od Grójca w mazowieckim, zahaczając o łódzkie, aż do Jędrzejowa w świętokrzyskim. Razem 160 km drogi, która od 2012 roku jest coraz lepsza. Od tego czasu na trzech odcinkach przeszła lub przechodzi remonty: Końskie-Sielpia, Grójec-Mogielnica czy najnowszy Łopuszno-Małogoszcz. Ogólnie mówiąc zmiany są jak najbardziej na plus. Droga jest też relatywnie mało obłożona ruchem, co niewątpliwe jest jej kolejnym atutem. Na 728 kolejny ciekawy odcinek to Radoszyce-Łopuszno-Małogoszcz. Panuje tam sympatyczny prowincjonalny klimat. Ludzie na mój widok uśmiechali się, mówili "dzień dobry". Rzecz nie do pomyślenia w rejonie Warszawy czy w ogóle większości dużych miast. Mijam więc cementownię wraz z plątaniną torów kolejowych w Małogoszczy i lecę na Jędrzejów, w którym podobnie jak w Końskich wskakuję na innym poziom mentalny tego treningu. Wtedy mam już bowiem ponad 200km w nogach, a przed sobą ostatni odcinek do Krakowa. Zanim to jednak nastąpi na tamtejszym Placu Kościuszki nr 12, pod sklepem robię izotonik, połykam 2 banany i czekoladowego batona z karmelem. Zagadują mnie lokalsi, którzy dobrze pamiętaj czasy świetności polskiego kolarstwa lat 70. Ja pamiętać nie mogę, ale co nieco wiem, więc dyskutujemy sobie trochę. Poznaję historię jednego zawodników pochodzących z tamtych stron, który "uciekł" na Zachód nie wracając z jednego z rozgrywanych tam wyścigów. Czas pod sklepem płynie inaczej. Konsultuję dalszą trasę. Ekipa wbrew temu, co sam założyłem doradza mi jazdę krajową 7. Właśnie trwa jej remont od Jędrzejowa na południe, do granicy województwa. Jadę - tragedii nie ma, ale komfortowo na pewno też nie jest. Jest za to mocno sfatygowana nawierzchnia i wąski pas asfaltu. Kierowcy są jednak kulturalni. Za miejscowością Wodzisław żegnam się z remontem 7 i ze świętokrzyskim również. Jestem w małopolskim. Do Miechowa czeka mnie jeszcze trochę hopek. Noga wciąż podaje w miarę dobrze, więc walczę z nimi dzielnie. Za Miechowem hopki stają się stopniowo łagodniejsze i krótsze, a do Krakowa jest coraz bliżej. Zaskakuje mnie pogoda. Mgły odpuszczają, wychodzi słońce i robi się bardzo ciepło. Słupki rtęci przebijają się powyżej 20'C. Zatrzymuję się więc i ściągam nogawki/rękawki oraz chowam kamizelkę do kieszonki. W końcu wpadam do Krakowa. Licznik pokazuje na granicy miasta 284km. Do celu jest już coraz bliżej. W Krakowie, na Alejach Trzech Wieszczów wykorzystuję tunel aero za samochodami i gnam w kierunku winnic Kamedułów na krakowskich Bielanach. Później szybki zjazd w kierunku Liszek. Stamtąd ulicą Sobieskiego kieruję się do Jeziorzan. Nazwa ulicy nie jest przypadkowa. To historyczna droga, którą Król Jan III Sobieski szedł na Wiedeń, aby stoczyć tam historyczną bitwę. Król wiedział co dobre, bo szosa jest urokliwa. Zjazd w kierunku Wisły w Jeziorzanach kończy moją bitwę z kilometrami. Tego dnia pokonałem ich trzysta dziesięć.

Mapa trasy


Zdjęcie 1, Winnica Srebrna Góra, Kraków-Bielany. Źródło: vinisfera.pl, Łukasz Sakiewicz



Kategoria trening



Komentarze
Bucz
| 08:07 wtorek, 15 września 2015 | linkuj leszczyk - każdy ma swoje preferencje i przyzwyczajenia żywieniowe, choć muszę przyznać że czasami mam dość tych słodkich batonów i żeli. Tym razem nie miałem jednak takiego "odrzutu".

franz11 - dziękuję za pierwszy wpis w moim dzienniku. Ciesze się, że relacja z treningu przypadła Ci do gustu.

Winnica Srebrna Góra, to stosunkowo nowy projekt, ale z pewnością jest to ciekawostka warta wspomnienia. Póki co nie próbowałem ich wina. Można jednak je nabyć w internecie (40-80zl/butelka). Myślę, że warto.
franz11
| 21:51 poniedziałek, 14 września 2015 | linkuj Nie tak daleko klasztoru przejżdżałem pewnie dziesiątki razy a nie wiedziałem że tam jest winnica ;/
Fajna relacja pozdrowienia z Krakowa
leszczyk
| 13:35 poniedziałek, 14 września 2015 | linkuj Przepiękna winnica, szczeka opada :-) Przywiozłeś jakąś butelczynę stamtąd ? Czyli jedzenie sportowe, nie ryzykowałeś lokalnych specjałów. U mnie musza być klasyczne kanapeczki, kabanosy a i jajko na twardo oldskulowo się pojawia :-)
Bucz
| 13:24 poniedziałek, 14 września 2015 | linkuj Dziękuję. Zabrałem ze sobą cztery batony i trzy żele energetyczne. Poza tym zjadłem trzy banany i jeden zwykły baton czekoladowo-karmelowy.
leszczyk
| 12:36 poniedziałek, 14 września 2015 | linkuj Brawo , doskonały dystans i wpadającyw oko wpis, gratuluję. Też w tym roku się sadziłem na 3 setki, ale nie wyszlo, będę miał motywację na przyszły :-) Niewiele jadłeś jak widzę ? Dobrze, że Ci węgla nie zabrakło :-)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa accza
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]